poniedziałek, 24 listopada 2014

Dziecko na warsztat, cz.3

Ponoć "Afryka dzika dawno odkryta" a jednak postanowiliśmy ją odkryć na nowo. W poszukiwaniu inspiracji sięgnęliśmy do nieocenionych "Map" Mizielińskich, a potem do atlasu Afryki.


Zajrzeliśmy oczywiście na naszą ukochaną mapę filcową i na karcie zlokalizowaliśmy kontynent.



Mniej więcej orientując się w temacie ruszyliśmy do Muzeum Etnograficznego, by od ogółu przejść do szczegółu. Tymczasem okazało się, że wystawę afrykańśką do marca zastąpiła tam wystawa chińska i jedynie w jednej sali jest kilka eksponatów afrykańskich. Zrobiły na chłopcach niemałe wrażenie, a jednak nadal nie było to to.




Szukaliśmy, szukaliśmy i w końcu rodzice przypomnieli sobie, że przecież w Afryce spędzili niezapomniane dwa tygodnie, o których warto byłoby wspomnieć młodszej części rodziny. I tym sposobem nasz wybór padł na Maroko.
Oczywiście zaczęliśmy od oglądania miliona zdjęć, krótkich opowieści o niebieskich domach, dżalamach, tajinach, medynach, ornamentach, kolorach i mozaikach, ludziach czyli o wszystkim tym, co zrobiło niegdyś na rodzicach największe wrażenie.




Jako że temat warsztatów to rękodzieło i rzemiosło, postanowiliśmy wziąć na warsztat mozaiki na płytkach zellidż. Najpierw obejrzeliśmy na you tubie film o tym, jak tradycyjnie robi się je w Maroko. Wspomnieliśmy o podstawowych kolorach: czerwonym - kolorze królewskim, zielonym - symbolu islamu, żółtym - kolorze słońca, niebieskim  - kolorze Fezu.




 I wzięliśmy się do pracy. Coby było milej i bardziej w klimacie włączyliśmy nagrania z koncertu marokańskiej grupy, który nagraliśmy swego czasu w Granadzie. Wprawdzie nasza mozaika daleka jest od tradycyjnej, bo i podkład inny i kolory zależały bardziej od fantazji chłopięcej ale wzór tradycyjny wzięliśmy za podkład.


Pierwsza część powstała w technice kolorowy piasek i klej na tekturze. Kleju nie żałowaliśmy, więc wzór nam nieco popłynął.










Kolejne części powstały w technice farby metaliczne na kartonie. Do każdej części chłopcy sami wybrali kolory, podzielili się elementami do zamalowania, niekoniecznie do końca trzymając się pierwotnej umowy. Starsi też nie mogli się powstrzymać i nieco pomogli.









Koniec końców, wyszła nam całkiem ciekawa mozaika. Może nie zupełnie w kolorach marokańskich, ale jak najbardziej wpasowująca się w klimat naszego mieszkania. Iście królewska.







Szukamy teraz dla niej odpowiednio wyeksponowanego miejsca w domu. Sztuka to użytkowa, zatem trzeba z niej zrobic użytek.

A tymczasem zapraszam na inne blogi biorące udział w warsztatach.




poniedziałek, 17 listopada 2014

Kabum - Lekcja Montessori w stylu Kabum

Co też może znaczyć tajemnicze Kabum?
Czy odpowiedzi mamy szukać w gwiazdach?


Czy może to znak szczęścia?


Czy może to po magia koloru do potęgi trzeciej?



Dla moich chłopców Kabum to sklep - zwyczajny niezwyczajny, zawsze pełen skarbów.
Dlatego od czasu do czasu wyjmują z szafek, szuflad i innych zakamarków pełen kabumowy domowy asortyment - układają go na kanapie, dopasowują ceny, ustawiają  krzesłową ladę, biorą siatkę, zbierają liczmany - pieniądze do samochodowego portfela, dzielą się rolami i zaczynają zabawę. Zaczynają lekcję, podczas której sprzedający uczy kupującego, a kupujący poprawia sprzedającego.

Towarów w naszym sklepie do wyboru do koloru:

Wodne węże, cylindry, zmiotki i szufelki, komplet zwierzątek, kolorowe patyczki, kalejdoskop, ser (chwilowo bez myszki, która buszuje gdzie indziej), tacka i niezupełnie kabumowy, ale bardzo kolorowy wąż.

Zakupu można zacząć, trzeba tylko sprawdzić, czy portfel jest na swoim miejscu.


Na początku wydajemy mało. Wąż wodny to owszem ciekawa zabawka, ale w naszym sklepie akurat jest na niego promocja. Kładziemy  na ladzie węża, obok szorstką cyferkę (made by mama), a następnie odpowiednią liczbę liczmanów. Transakcja zawarta.



I tak po kolei, albo i nie.



Liczymy, odliczamy, a przy okazji uczymy się tego i owego, i liczenia, i kojarzenia cyfr, i tego, jak zachować się w sklepie, po obu stronach lady.
Czasem zdarzy się katastrofa i wszystkie pieniążki liczmanowe się rozsypią.






Ale od czego są magnetyczne pałeczki, zawsze w zanadrzu.

Bo Kabum to po po prostu dużo radości i jeszcze więcej nabytych umiejętności.  To po prostu sklep.










wtorek, 11 listopada 2014

Kacper i Emma najlepsi przyjaciele

 Będę z dziećmi chodziła do kina, do teatru odwiedzała muzea, pokażę im to, co moim zdaniem warto zobaczyć, by kiedyś w przyszłości sami mogli wybrać, to co, chcą widzieć i wiedzieć. Gdy tylko trochę podrosną... Doczekać się tej chwili nie mogłam. Wspólna wyprawa. Przygoda, która łączy. Tylko we trojkę. A tymczasem, gdy nadszedł czas pierwszej wspólnej wyprawy, pojawiły się wątpliwości. Czy się spodoba, czy zdążymy, czy wsiądziemy do tramwaju, czy film oby nie za poważny dla trzylatków?
I cieszę się i boję jednocześnie :) Dokładnie jak Kacper jeden z głównych bohaterów filmu "Kacper i Emma najlepsi przyjaciele" w reż. Arne Lindtner Næss. I choć chciałabym być taka jak jego najlepsza przyjaciółka - Emma, bez obaw szukająca nowych przygód, odnajduję się raczej w roli małego chłopczyka, który wobec pierwszego dnia w przedszkolu - boi i cieszy się jednocześnie. Tworzy sobie więc specjalne słowo na określenie swoich emocji. "Bojecieszę się" - powiada. I ja się czasem "bojęcieszę" i lubię to.
Ten słowotwór doskonale oddaje też to, co czuli moi chłopcy po raz kolejny odwiedzając kino. Bo cieszyć się jest czym, "Kacper i Emma" to kino na świetnym poziomie, ale i odrobina obawy przed niewiadomym pozostaje, bo do kina nie chodzimy codziennie, a przeżycie to zupełnie inne niż oglądanie filmu w domu. Nie będę się tu rozwodziła nad wyższością seansu w kinie nad tym, oglądanym w kinie domowym, choć kiedyś pewnie chętnie do tego tematu wrócę.

"Kacper i Emma" - film dla najmłodszej widowni, teoretycznie od 5 lat, ale moje 3,5 latki wysiedziały, obejrzały, zrozumiały i z przyjemność z filmu czerpały. Dla dorosłego stylistyka filmu może być czasem irytująca, przesłodzona i trochę naiwna.  Ale nie jest to film dla dorosłych. To przede wszystkim młody widz jest tu najważniejszy i to z jego perspektywy prowadzona jest narracja, to jemu też bliskie są przeżycia bohaterów, to z nimi ma się on identyfikować. To film o przyjaźni, czasem trudnej, czasem wymagającej, o bliskości, o wartości wyobraźni, o zabawie, o dziecięcych marzeniach. "Taka trochę dziwna bajka" jak twierdzi mój syn. Dziwna, bo tylko częściowo animowana, a do animacji przyzwyczajony jest przede wszystkim widz w tym wieku. Cieszę się, że w końcu młodzi widzowie w Polsce mają szansę obejrzeć familijny film fabularny, nieanimowany i żałuję, że nie mamy takich rodzimych produkcji.

Miała być przygoda, była przygoda taka na baniecieszenie w sam raz. Wkrótce kolejna część przygód dwójki przyjaciół: "Kacpra i Emmy - zimowe wakacje". Czekamy.

środa, 5 listopada 2014

Dziecko na warsztat, cz. 2

Z małym opóźnieniem przystąpiliśmy do kolejnego warsztatu w ramach Dziecka na warsztat. Zatrzymani pooperacyjnie w domu nie mogliśmy przystąpić do realizacji głównego zadania, więc czekaliśmy na lepsze czasy. Udało się. Zdrowi i w komplecie ruszyliśmy do dzieła.
Trochę przewrotności było w wyborze osoby, która miała zostać bohaterem tego warsztatu. Bo czy Polakiem się jest, czy się staje? Czy mogę wybrać osobę, która bezsprzecznie kojarzy mi się z Polską, ale która Polakiem nie była? Zaryzykowaliśmy i wybraliśmy Bernardo Belotto, zwanego Canalettem. Może dlatego, że też czujemy się emocjonalnie związani z innym krajem, może dlatego, że Warszawiakami jesteśmy też "tylko" z wyboru.

Zaczęliśmy od poznania Warszawy oczami malarza. Chłopcy zaopatrzeni w wydruki prac mistrza ruszyli na poszukiwanie przedstawionych na obrazach miejsc.
Z czasem główny temat poszukiwań nieco odsunął się na drugi plan i chłopcy zaczęli dopytywać, czy przypadkiem za czasów Stanisława Augusta nie sprzedawano na ulicach gofrów. Z takim zacięciem ich szukali, że nie zauważyli nawet, że znaleźli się u pierwszego celu - przy "słupie z panem" (kolumnie Zygmunta).

Pierwszy cel został osiągnięty więc i na wyszukiwany posiłek przyszła pora.


Posileni i obfotografowani ruszyliśmy na dalsze poszukiwania.



Doszliśmy do wniosku, że niewiele się ta nasza Warszawa przez ostatnie 250 lat zmieniła. Może jedynie środki transportu mamy nowocześniejsze, ale czy wygodniejsze? Stroje trochę mniej barwne, ludzi jakby trochę więcej, ale nawet pogoda ta sama.
Kolejny punkt programu to odnalezienie obrazów Canaletta w Muzeum Narodowym i na Zamku Królewskim. Wytrwali poszukiwacze zgodzili się tylko na jedno miejsce i wybraliśmy muzeum, żeby szukanie było trudniejsze, a tym samym ciekawsze. Wizyta w Zamku jeszcze przed nami, z pewnością odwiedzimy jeszcze tamtejszą Salę Canaletta.



Na ostatnim obrazie ktoś dostrzegł Pałac Kultury i doszliśmy do wniosku, że Canaletto nie tylko wielkim malarzem był ale i wizjonerem ;)
W domu jeszcze raz sięgnęliśmy po reprodukcje obrazów Canaletta. Raz, by posłużyły nam za puzzle, dwa by stały się inspiracją do namalowania akwarelami własnej wizji Warszawy. Trochę ponurej, trochę deszczowej, ale z pewnością warszawskiej.






Przed nami jeszcze wizyta w Zamku Królewskim. A z czasem może i dalej, bo idąc za ciosem, teraz wypadałoby poznać prawdziwą ojczyznę Belotta. Swoją drogą pierwszą zagraniczną podróż, jeszcze w brzuchu mamy, moi chłopcy odbyli do Wenecji :)
Pozostałe warsztaty biorące udział w projekcie Dziecko na Warsztat można zobaczyć tutaj: